Wiosenny Tulacz
10-18 kwietnia 2021 Wejherowo

Jesienny Tułacz 2010 - Stryki-byki.prv.pl

Bartek Grabowski włącz .

Kolejny weekend, kolejny wyścig. Ponownie wyruszyliśmy na północ kraju, aby tym razem zmierzyć się z dystansem 50 km na trasie Jesiennego Tułacza. Areną zmagań był Gdańsk.

 

Tym razem reprezentowały nas dwa zespoły. Team pierwszy to niżej podpisany, a team drugi to eksperymentalny zespół z Leszkiem w roli kapitana, oraz Jackiem i Michałem w roli nowicjuszy imprez na orientację.

 

Komfort przygotowań przedrajdowych zapewniało nam mieszkanie Ewy i Maćka oddalone od startu o nie więcej niż 300m, które służyło nam za prywatną bazę – serdecznie dziękuję za tę możliwość.

 

Po odprawie, gdzie poinformowano nas o niuansach zaznaczania punktów na karcie startowej mieliśmy jeszcze prawie dwie godziny do startu. Jako pierwsi wyruszyli chłopaki. Do ich składu na początek trasy dołączył się jeszcze towarzysko Maciek. 20 minut później otrzymałem kartę startową i pognałem w czarną otchłań nocy. Początek to przebieg przez miasto do skraju lasu gdzie znajdował się punkt wydawania map. Na tym 2,5 km odcinku wyprzedziłem chyba z 10 drużyn, które biegać bynajmniej nie zamierzały. No i zaczynamy nawigację. Na jedynkę wybieram wariant okrężny większymi drogami – nic tak nie deprymuje jak wtopa początku. PK1 ustawiony na mosteczku, łatwy, chyba na zachętę. No to biegnę dalej. Na drogach mijanka z innymi drużynami. Dwójka znajduje się przy bagnie. Skręcam z głównej drogi, troszkę się „alejki” nie zgadzają. Docieram do mokradeł. Wokół kręci się sporo ludzi. Wszyscy czeszą las. No to ja też. Niby się wszystko zgadza, stoję w miejscu gdzie powinien być punkt… chyba… No to sobie biegam, w jedna stronę, w drugą, a czas leci. Na szczęści nie było tu żadnego podstępnego „stowarzysza”. Przebijam się przez górkę i widzę… aha, to chyba dopiero te mokradła. Teraz wszystko zgadza się już bez naciągania. Ale, jako że limit jest duży a czas nie gra roli, strasznie się tym krótkim błądzeniem nie przejmuję. Na trójkę nad brzegiem jeziora docieram dość łatwo. Na szczęście forma biegowa jest dobra – treningi nie poszły na marne.

 

To, co działo się przez następne 3,5h najchętniej wyciąłbym z relacji tego rajdu. PK4 to bunkier na poligonie – mapa to wycinek ortofotomapy z Google. Topografia terenu też nie bardzo się tam zgadza. Na początek jednak długi przelot, żeby do tego punktu w ogóle się zbliżyć. Tu postanawiam wykonać mały skrócik. I już po chwili tego żałuję. Wypadam na drogę, tylko którą?, no i w którym miejscu? Chyba wiem, albo wydaje mi się że wiem, a właściwie to nie wiem. Pójdę na zachód. Dochodzę do rozwidlenia 5-ciodrogowego. No to teraz chyba wiem. Obieram drogę. Znowu kierunek jej zaczyna się zmieniać niekorzystnie. Ląduję na jakiejś polance. Moja i tak bardzo mocna lampa nie sięga jej końca. Polanka jest bardzo wyboista, trudna do chodzenia. Może ją jednak obejdę? Wybieram nową dróżkę. Znowu zmienia się kierunek. Wychodzę na jakieś skrzyżowanie. Skąd ja je znam? Aha, to te 5-drogowe. Cudownie… Sobie las pozwiedzałem… Spotykam zabłąkanego zawodnika. Jest na mapie mniej więcej tam gdzie ja, czyli w głębokiej czarnej d… Jestem na znowu na główniejszej drodze. Teraz pomknę na wschód zaatakuję czwórkę od wschodu, nie ma wyjścia, mimo że najście będzie trudniejsze. No to biegnę. Dobiegam do charakterystycznego rozwidlenia, teraz już wiem gdzie jestem (wtedy byłem tego już pewien, teraz już nie do końca). Ale skoro wiem, to mogę podejść od zachodu. No to wracam. Po kilkunastu minutach przebiegam przez 5-ciodrogowe skrzyżowanie…Tym razem inna droga. Chyba teraz gra. Biegnę przynajmniej na południe. Na dużym skrzyżowaniu pod linią energetyczną spotykam innego zawodnika pięćdziesiątki. Chcę biec na, wprost, ale on twierdzi, że idzie dobrą drogą, wie gdzie jest, więc obieram jego wariant. Błąd… Droga powoli przestaje nam się zgadzać, brnie nie w tym kierunku co trzeba. Mam dość czwórki, błądzę tu już ze 2 godziny. Postanawiam ją opuścić i wziąć karę 90 minut. Biegniemy dalej i dalej nic się nie zgadza. Teraz widzi to też i mój współtowarzysz. Po dłuższym przebiegu wpadamy na kolejną parę zawodników idących na czwórkę. Oni też wiedzą gdzie są. Pokazują dokładnie. No dobra. No to idę. Czyli jednak od wschodu. Chyba jednak dokładnie nie wiedzieli… Brniemy przez poligon. Na wschód. Tam musi być jakaś cywilizacja. Dla mnie bunkier może być wszędzie. Na każdym pagórku. Spotykamy kilka grupek. Podobno idziemy dobrze, ale jeszcze kawałek pozostał. W końcu wchodzimy na wał otaczający bunkier, mijamy punkt mylny i docieramy na miejsce. Niemożliwe. Ponad 3 godziny na odcinku, który miał mieć 3,7km. Super, gorzej nie może być.

 

Pojawi się pytanie, czy zdążę zrobić wszystko? Zobaczę. Teraz na LOP-kę. Jak zaliczyć ją trzeba było nie wie dokładnie nikt. Ja zaliczam ją od południa, czyli nadrabiam parę kilometrów, ale tak zaznaczone jest na mapce dodatkowej. Jak się okazuje niepotrzebnie. Punkty proste, jasne. Po drodze ciekawa wodna przepompownia (albo coś w tym rodzaju).

 

Na piątkę przy przejeździe – bez historii drogą. Na szóstkę biegnę starą linią kolejową pośród lasu. Na niej mnóstwo pułapek. Jak nie rośliny łapią nogi, to lód na drewnianych belkach wyraźnie chce pozbawić mnie pozycji pionowej. Odnajduję mostek nad strumieniem i odnajduje punkt na stromym zboczu.

 

Chwila zastanowienia nad PK7. Czy tamą będzie przejście? Jak będzie, to sporo zaoszczędzę, jak nie to „kaplica” – siódemka wypada. Nie ma czasu – ryzykuję. Po długim asfaltowym przebiegu wpadam na wał jeziora. Pierwsza bramka na tamę otwarta – hurra. Dobiegam do budyneczku, automatycznie zapala się światło nad tamą – no to zaraz ktoś mnie stąd pogoni. Niby bramka dalej otwarta, wchodzę. Ale przejścia nie ma. Wszystko dalej zagrodzone. Wycofuję się. Spróbuję wcześniejszą tamą – tam już zupełnie się nie da. No to pięknie. Siódemka poooooszła. Wybiegam na asfalt. Widzę w oddali jak dwójka, która szukała ze mną PK4 wchodzi na wał. Przez pierwszą bramkę. Zaraz się wkurzą, myślę sobie. Dzwonię do Leszka. Mówię mu o mojej przygodzie z tamą. I widzę jak dwie czołówki przedarły się na druga stronę!!! Leszek potwierdza, że oni tez tamtędy przeszli. Boże… Czy dziś zrobię coś dobrze? Wracam na tamę. Pierwsza bramka, światło, druga bramka…,co ślepemu po oczach… przejście lewą stroną dalej na mosteczek i jestem na drugiej stronie. Bingo. Łapię wkrótce „dwie czołówki”. Siódemka przy brzegu. Na ósemkę idę brzegiem jeziora. Ścieżka ładna krajoznawczo, ale te górki i dołki dają się we znaki. Mijam lampion, który wydaj mi się punktem mylnym, mijam kładkę. Teraz powinien być PK8, ale oczywiście nie ma. Chodzę po kostki błocie, ale punktu znowu nie ma!!! To się nie dzieje… Wydawało mi się, że ostatnio poprawiłem nawigację, ale to, co tu ma miejsce, wyraźnie temu zaprzecza. Wreszcie wracam się i podbijam wcześniej znaleziony, jak się później okazuje stowarzyszony, punkt.

 

Jest godzina 6:06. Dawno miałem być na mecie, a jestem na 29km. 2:10 minut do końca limitu, potem 1pkt za każda minutę.

 

Od tego momentu rajd się odmienił. Czy to fakt, że się rozwidniało, czy ciut prostsza nawigacja. Nie wiem. Wszystko zaczęło iść idealnie. Każdy punkt wchodzony „na czysto”. Siła w nogach cały czas dawała nadzieję na dobry rezultat. Wiedziałem już, że w czasie podstawowym się nie zmieszczę. Pozostawała walka o najmniejszą karę za spóźnienie.

 

Zaliczałem kolejno: PK9 – mostek; PK10 – skarpa, PK11 most nad torami; PK12 górka w lasku; 13 – drzewa obok leśniczówki. W drodze na 14-ke wiedziałem już, że tylko kontuzja może mnie powstrzymać. Minąłem leśną drogę, którą pokonywałem wczoraj i bez problemów odnalazłem szczyt górki. Gdy przebiegałem nad obwodnica Trójmiasta na PK15, jasne było, że cały mój występ zawalił opisywany wcześniej bunkier. Na metę wpadam jako jeden z ostatnich zawodników (ale też i minutę startowa miałem późną). Dowiaduje się od sędziego, że już mieli po mnie dzwonić – (?) – przecież miałem jeszcze godzinę.

 

Łącznie zbieram 85pkt karnych – 60 za czas i 25 za stowarzyszoną ósemkę. Daje mi to w ostatecznym rozrachunku 13 pozycję na 48 startujących ekip.

 

Drużyna Leszka (Stryjek i Byki) dociera na metę przede mną. Zajmują 10 miejsce. Łapią 20pkt karnych za zmiany na karcie startowej na LOP (przez chwile mieli nawet 100pkt, ale protesty i wyjaśnienia przyniosły skutek. Co do ich trasy, Leszek obiecał relację od swojej strony. Czekam z niecierpliwością.

 

Zawsze na koniec takiej relacji należy się małe podsumowanie. Powiem tak: forma biegowa bardzo dobra, resztę przemilczę - na GPS-ie odczytałem ponad 70 km. Zdobyłem kolejne punkty do klasyfikacji TP50 i mam nadzieję, że utrzymam do końca drugą pozycję (co prawda na zbliżającym się Nawigatorze startuję na trasie rajdu, ale zostaje jeszcze Nocna Masakra)

 

Teraz czekają 3 tygodnie treningu, w międzyczasie start treningowy na średniej trasie w Falenicy na Rajdzie Tylko Dla Warszawiaków, a potem kolejne wyzwanie – Rajd Przygodowy Nawigator. Z tym drugim mam rachunki do wyrównania – już dwa razy go nie ukończyłem, a jeden z tych startów to mój debiut w AR, więc jest też pewien sentyment. Porwaliśmy się wtedy z Tomkiem na 180km trasę, bez wyobrażenia, co nas tam może czekać.


Do zobaczenia na następnych zawodach

Bartek Grabowski

 

Relacja pochodzi ze strony: stryki-byki.prv.pl