Wiosenny Tulacz
10-18 kwietnia 2021 Wejherowo

Jesienny Tułacz 2010 - Julita Linowska

Julita Linowska włącz .

Agenci 007

 

Misja: przejść 30km, potwierdzić wszystkie punkty kontrolne (w tym punkt siódmy) i zmieścić się w limicie 8 godz.

 

mama_mtata_mtekstura___pergamin_by_templariusz_pl_m

 

W deszczową noc z 6 na 7 listopada odbył się Marsz na Orientację zwany „Jesiennym Tułaczem”. Pomimo niesprzyjającej pogody, na starcie stawiło się około 450 pasjonatów nocnego włóczenia się po lesie. Do wyboru były dwie trasy piesze (30 i 50 km) oraz rowerowa (50km). Każdy zawodnik mógł dopasować sobie trasę do swoich umiejętności, co jednym dało możliwość do rywalizowania, a drugim świetnej zabawy!

 

Na wstępie chciałabym wyjaśnić nieco mniej wtajemniczonym, skąd wzięła się nazwa naszego teamu - „Agenci 007”. Otóż odkąd mamy przyjemność startowania w tego typu imprezach, punkt siódmy był dla nas pechowy. Mamy wrażenie, że ciąży na nim jakieś fatum, ponieważ zawsze tracimy na nim kupę czasu, co uniemożliwia nam ukończenie trasy z kompletem punktów. Tym razem chcieliśmy wyjść mu na przeciw z uniesionymi głowami i z pozytywnym nastawieniem. Ale czy aby na pewno to poskutkowało...?

 

wantedposter22_mChwilę po godz. 19 wyruszyliśmy z bazy umiejscowionej w Szkole Podstawowej nr 85 na Jasieniu. Przed nami był prawie trzykilometrowy odcinek prowadzący przez miasto do punktu wydawania map. Idąc tak, jeszcze nie wiedzieliśmy, co nas czeka. Dopiero po ok. 25 minutach szybkiego marszu poznaliśmy dokładny plan na najbliższe kilka godzin ;)

 

Droga do pierwszych dwóch punktów była spokojna – nic ciekawego się nie wydarzyło. Trójka przysporzyła nam trochę kłopotów. To właśnie na niej straciliśmy 10 punktów, spadając na czwarte miejsce. Punkt z pozoru mógł się wydawać łatwym, ale dotychczasowe powodzenie trochę nas rozkojarzyło, przez co podbiliśmy stowarzysza. Idąc dalej, napotkaliśmy właściwy lampion. Od tego czasu resztę trasy pokonaliśmy w większym skupieniu, co przyniosło efekty – idealnie weszliśmy na czwórkę.

 

Cała trasa była bez wątpienia ciekawa, ale najbardziej w pamięci zapadł mi pk 5. Poruszanie się wąską, momentami niebezpieczną ścieżynką wzdłuż jeziora dodawało adrenaliny, za co bardzo dziękuję budowniczemu naszej trasy. Każdy źle postawiony krok, mógł spowodować utratę równowagi i zetknięcie się z zimną taflą wody. To było naprawdę coś i oby tylko więcej takich atrakcji!

 

Do kolejnych punktów trafialiśmy jak po sznurku. Tym razem, o dziwo nawet nasza pechowa siódemka nie stanowiła dla nas przeszkody. Jedynym problemem był tylko czas. Do samego końca naszej tułaczki czuliśmy jakby bat na plecach, który nas popędzał. Ostatnie kilkaset metrów nawet przebiegliśmy :) W efekcie końcowym dotarliśmy na metę trzy minuty przed czasem. Udało się! Śmiało mogę powiedzieć, iż nasze zadanie, jakim było przejście całej trasy, zostało wykonane!

 

Moi rodzice zapisali się na Jesiennego Tułacza dużo wcześniej – byli jedną z pierwszych zapisanych drużyn. Ja zdecydowałam się na start na kilka dni przed imprezą. Bardzo się cieszę, że podjęłam taką decyzję, bo nie darowałabym sobie, gdyby ominęło mnie tyle zabawy! To była dobra decyzja i następnym razem będę wiedziała, co mam zrobić, jeśli będę miała wybór: iść, czy nie iść... chyba jest to oczywiste, że IŚĆ!

 

Autor: Julita Linowska

Relacja pochodzi ze strony julinek.navigatoria.pl