Wiosenny Tulacz
10-18 kwietnia 2021 Wejherowo

Jesienny Tułacz 2009 - Grupa Rowerowa 3miasto

Piotr Bartoszewicz; opr. Krzysztof Kochanowicz włącz .

Tym razem postanowiliśmy sprawdzić swoje możliwości na trasie 50-o kilometrowego nocnego rajdu na orientację "Jesienny Tułacz", zorganizowanego przez Bractwo Almanak. Impreza odbyła z 15 na 16 listopada w okolicach miejscowości Szemud na Kaszubach.

 

143036-Po-raz-pierwszy-na-tego-typu-imprezie-stad-by-bylo-razniej-wyruszamy-na-trase-w

Po raz pierwszy na tego typu imprezie, stąd by było raźniej wyruszamy na trasę w 4 osobowej grupie.

Fot. Krzysztof Kochanowicz

 

Aby sprostać wymogom regulaminu podzieliliśmy naszą ekipę na dwa zespoły o składzie: Krzysztof Kochanowicz i Darek Zieliński (nr startowy 809) oraz Piotr Bartoszewicz i Grzegorz Roztropiński (812). Obydwa teamy reprezentujące Grupę Rowerową 3miasto za cel postawiły sobie osiągnięcie jak najlepszego wyniku.


Jednak zbieg nieprzewidzianych okoliczności, związanych z awariami sprzętu oraz nazbyt pobieżne przyswojone zasady regulaminu spowodowały, że nasze końcowe lokaty nie mogą imponować. Choć należy podkreślić, że pomimo licznych niespodzianek i przeciwności nawet na moment nie zawiódł nas duch sportowy, a metę osiągnęliśmy w doskonałej formie i nastrojach, choć w strugach deszczu padającego całą noc.

 

Start i meta zlokalizowane zostały w obiektach Gminnego Ośrodka Sportu w Szemudzie. Organizator zadbał o wszelkie wygody i sprawną organizację. W pierwszej kolejności wyruszyli uczestnicy pokonujący pieszo 30-o lub 50-o kilometrowe trasy. Start rowerzystów zaplanowany na ostatnią turę odbywał się w kilkominutowych odstępach dla każdego zespołu.

 

Ponieważ na liście startowej nasze zespoły dzieliła blisko 45-o minutowa różnica, to już w chwili wyruszenia na trasę jeden z nich rozpoczynał ze stratą czasową na koncie. Ale ponieważ naszym priorytetem była wspólna jazda, na tej kompletnie nieznanej nam i jak się okazało niełatwej trasie, to świadomie wkalkulowaliśmy owo opóźnienie licząc, że jako jeden zespół szybko je nadrobimy.

 

Ruszyliśmy z impetem do punktu, w którym odebraliśmy mapy i mogliśmy się zastanowić nad taktyką. Aura początkowo dopisywała, pomimo wcześniejszych deszczowych dni, a jak na tę porę roku było zaskakująco ciepło. Widoczność, pomimo warunków nocnych całkiem poprawna, a przede wszystkim nie było mgieł ani przymrozków, których najbardziej się obawialiśmy. Trasa miejscami okazywała się bardzo trudna. Z powodu padających od kilku dni dreszczów podłoże tu i ówdzie stawało się bardzo błotniste i grząskie. Również organizator zadbał o kilka utrudnień uprzykrzających nam życie utrudniają odnajdywanie właściwych punktów kontrolnych. Mapy, jak mapy, dość dokładne bo w skali 1:25000, szkoda jednak że czarno-białe. Utrudnieniem było wyznaczenie "fałszywych" punktów kontrolnych w pobliżu punktów docelowych. Cała trudność polegała na tym, aby dokonać właściwego wyboru na podstawie mapy, doświadczenia oraz intuicji ocenić, który z odnalezionych punktów jest tym właściwym. Dodatkową komplikacja było "nakładanie się" tras pieszych i rowerowych wraz z przypisanymi im punktami kontrolnymi. Biorąc pod uwagę noc, zmęczenie i czasami kompletny brak orientacji, to czasami łatwo się można było w tym wszystkim pogubić.

 

Kolejny punkt kontrolny, na poszukiwanie którego wyruszyliśmy sprawił nam sporo kłopotów - z dwóch powodów. Po pierwsze pokonywaliśmy wszelkie możliwe odcinki grzęznąc w błocku, pomimo, że znajdował się on dosłownie na wyciągnięcie ręki. Po prostu przyjęliśmy, że droga jaką przed sobą widzimy jest zbyt oczywista i prowadzi jedynie do widocznego przed nami gospodarstwa. Po wyczerpaniu wszelkich możliwych i forsownych wariantów uznaliśmy, że to chyba jednak to miejsce i nieomal natychmiast odnaleźliśmy punkt, którego od blisko godziny szukaliśmy. No cóż - przekombinowaliśmy i zamiast wariantu najbardziej oczywistego zdecydowaliśmy się na "kombinację alpejską". Drugi powód, to właśnie luki we właściwym przyswojeniu i zrozumieniu regulaminu. Błędnie przyjęliśmy, że podobnie jak podczas Harpagana, w którym niedawno uczestniczyliśmy, można dowolnie zaplanować kolejność zaliczanych punktów kontrolnych. Ten brak wiedzy kosztował nas niestety "zdobycie" pokaźniej liczby punktów karnych.

 

No ale o tym wszystkim dowiedzieliśmy się dopiero na mecie, podobnie zresztą jak o tym jak właściwie wypełniać na karcie kontrolnej rubryki przyporządkowane każdemu odnalezionemu punktowi. Również w tym przypadku nie wykazaliśmy się nadmierną starannością ponosząc z tego powodu dotkliwy uszczerbek punktowy.

No ale niezrażeni początkowymi niepowodzeniami raźnie ruszyliśmy na podbój dalszych, nieznanych terenów i nagle trach... korba w rowerze Fransa odmówiła współpracy spadając z osi cudownego napędu Shimano LX Hollowtech. Niestety, to dopiero był początek całej serii awarii, które z coraz większą częstotliwością wymuszały nasze postoje i co raz bardziej rozpaczliwe próby naprawiania powtarzającej się usterki, za pomocą klucza imbusowego, przydrożnych kamieni oraz kawałków folii aluminiowej lub fragmentów puszek, których fragmenty miały posłużyć do zaklinowania korby na coraz bardziej zanikającym wielowypuście osi. Niestety za każdym razem skutek był ten sam. Na domiar złego podczas pokonywania trudnego, leśnego odcinka prowadzącego do punktu kontrolnego nr 14 w tym samym rowerze uszkodzeniu uległo jedno z łożysk sterowych blokując możliwość jakichkolwiek ruchów kierownicą. Dobrze, ze nie zakończyło się jakimś wypadkiem, choć bez dwóch zdań, kolega Frans musiał gdzieś nieźle narozrabiać skoro opatrzność zesłała na niego, lub raczej na jego kompletnie niewinny rower tyle nieszczęść na raz.
No cóż pomimo wielu przeciwności i licznych postojów związanych z próbami doraźnego i jako takiego zamocowania korby, na tyle aby móc kontynuować naszą przygodę, dotarliśmy do mety po około 8-u godzinach i pokonaniu 50-o kilometrowego dystansu. Ostatnie kilometry to już "jednonożny" wysiłek naszego kolegi ponieważ owa nieszczęsna korba definitywnie odmówiła już współpracy.

Dodam, że od godziny 1 w nocy zaczął padać deszcz, który z różnym nasileniem towarzyszył nam już do samego końca, czyli mniej więcej do godziny 6 rano. I trzeba powiedzieć, że był to najmniej zawodny, choć najmniej pożądany uczestnik naszego rajdu.

 

143033-Raz-na-pedalach-raz-z-pedalami-w-zebach-to-Ci-prawdziwy-milosnik-rowerow

Raz na pedałach, raz z pedałami w zębach, to Ci prawdziwy miłośnik rowerów ;)

fot. Dariusz Zieliński

 

Jak wspomniałem wynik sportowy nie były imponujący, ale jak mawiają: - "pierwsze koty za płoty", a w związku z tym szykujemy się już na wiosenną edycję Tułacza z zamiarem wykorzystania zdobytych doświadczeń i powetowania jesiennych niepowodzeń.

Przy okazji zachęcamy do udziału pozostałych sympatyków i członków GRT, bo zapowiada się niezła zabawa!

 

Relacja pochodzi ze strony Grupy Rowerowej 3miasto