Wiosenny Tulacz
10-18 kwietnia 2021 Wejherowo

Wiosenny Tułacz 2018 - Marek Puchalski

Marek Puchalski włącz .

„Wiosna za płotem..."

Wiosenny Tułacz, to jedna z imprez na orientację pod wspólną nazwą „Tułacz”, która organizowana jest przez Bractwo Przygody ALMANAK. Jest to doskonała forma niekonwencjonalnego i aktywnego wypoczynku, podczas którego można podziwiać piękno i walory krajoznawcze województwa pomorskiego, szkoląc się przy tym w posługiwaniu mapą i kompasem. Organizator zapewnił aż sześć tras, które mogli dla siebie wybierać zarówno Ci, którzy są na początku przygody z nawigacją, jak również Ci, którym nie jest strasznie przejście kilkudziesięciu kilometrów i nie zgubią się nawet w najtrudniejszych warunkach.

Ta edycja miała miejsce 7 kwietnia 2018 roku. Baza startowa zawodów znajdowała się w gościnnych murach szkoły podstawowej w Gotelpiu (gmina Czersk), gdzie zawodnicy najdłużej trasy (TP50) mogli meldować się już od 18:00 w piątek. Starty interwałowe rozpoczęły się już o 06:30 rano w sobotę. Razem z kolegą Jarkiem Mrozkiem wybraliśmy trasę TP15. Na starcie zameldowaliśmy się w naszej minucie startowej, dostaliśmy kolorowe mapy, kartę startową, wielką drożdżówkę i wyruszyliśmy przed siebie szukając kolejnych punktów kontrolnych.

Odnalezienie PK1 nie sprawiło nam żadnego kłopotu, gdyż w pobliżu było wiele punktów charakterystycznych. Punkt drugi również bardzo charakterystyczny i tylko ostatnia ciapa mogła go nie zauważyć przy strumyku. Do trójki poszliśmy dalej wzdłuż zabudowań, później w lewo i długa prosta z kontrolą odległości pomiędzy mijanymi bocznymi ścieżkami. Dotarliśmy bez problemu i zapisaliśmy stosowny kod na karcie startowej. No i tutaj dylemat, bo kolejność podbijania punktów była obowiązkowa, a piąteczka tak ślicznie, prosto i pod nosem… Patrzymy na innych uczestników rajdu, a Ci jak jeden mąż najpierw maszerują po piąteczkę, a później do czwóreczki. No cóż, tak i my postąpiliśmy zostawiając jedno miejsce wolne na karcie. Tutaj uwaga do organizatora: można w takiej sytuacji ustawić PK4 jako punkt zadaniowy, gdzie trzeba by coś zrobić (100 pompek, krótkie zadanie nawigacyjne, recytacja Pana Tadeusza, …), a przedstawiciel organizatora, który byłby na miejscu zapisywałby wynik na karcie W KOLEJNYM POLU i w ten sposób uczestnik rajdu albo musiałby się wrócić i podbić piąteczkę jeszcze raz albo byłby brak kolejności.

Z czwóreczki poszliśmy przez tory do wsi, gdzie powinna być szósteczka. Tej jednak po długich poszukiwaniach nie znaleźliśmy i na karcie pojawił się BPK (jak się później okazało całkiem słusznie). Po PK7 poszliśmy jak po sznurku, a do PK8 trzeba było pójść na początku ścieżką, a ostatni kawałek namierzyć się „na azymut” i bardzo precyzyjnie liczyć kroki. Udało się i punkt zaliczony. Po tym powtórka z niekolejnym zaliczeniem punktów, czyli najpierw 10, a później 9. Niestety znowu widać było, że „tłumy” tak robią. Przy dziesiątce jednak dało się we znaki zmęczenie i złapaliśmy punkt stowarzyszony. Ponowne namiary na niego wykazały nasz błąd który poprawiliśmy. PK9 nie był żadnym wyzwaniem, gdyż ktoś koło niego sobie usiadł i ciamkał trzecie śniadanie. Po tym z łatwością znaleźliśmy PK11, w którego przypadku kompas i kroki wystarczyły do bardzo precyzyjnego namierzenia. Z dwunastką już nie było tak łatwo, gdyż była oddalona od punktów charakterystycznych. Postanowiliśmy zastosować tutaj pewien podstęp, a mianowicie ja namierzałem się od rozwidlenia, a Jarek od ścieżki na północ od punktu. W ten sposób pozostając w zasięgu głosu bardzo precyzyjnie namierzyliśmy się na … punkt stowarzyszony. No cóż, podstęp się nie udał.

Po tym przyśpieszyliśmy kroku i poszliśmy po PK13. Patrząc na mapę nie można było nie zauważyć, że jest tutaj dużo miejsc, w których „stowarzysze” można ustawić, a znając poczucie humoru organizatora, można było być tego pewnym. Uważnie więc odnaleźliśmy odpowiednie ogrodzenie i jego kraniec, gdzie czekał na nas ten prawidłowy lampion. Po drodze do mety podbiliśmy jeszcze PK14, który był oczywisty.

Karta startowa zdana, wszystkie punkty zaliczone, a bigosik (jakże pyszny po takim wysiłku) zjedzony. Kolejny raz organizatorzy stanęli na wysokości zadania i przygotowali całą imprezę na szóstkę z plusem. Nawet o pogodę zadbali. Taką formę wypoczynku mogę ze spokojnym sumieniem polecić każdemu, kto nie chce siedzieć w weekend przed szklanym ekranem śledząc losy bohaterów 654987 odcinka ulubionego serialu, a wolałby osobiście powitać piękną wiosnę w pomorskich lasach.

Marek Puchalski